Strona:PL Zola - Płodność.djvu/763

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

burz okropnych. Nie dziw więc, że ta milcząca dotąd, teraz wybucha, że wydziera jej się z piersi wszystko, co serce udręczało, że pękły wszystkie lody i zdrady lat dwudziestu; jej wzgarda, jej obrzydzenie, wszystko, co ukrywała dotąd w głębi piersi, co ją dławiło od tak dawna, wypływa na jaw.
— Ależ biedny mój mężu, ja przecież domyśliłam się natychmiast, że gonisz za kobietami, w niespełna trzy miesiące już po naszym ślubie. Och! nie było to jeszcze nic tak ważnego: drobne niewierności poprostu, takie, jakie rozumne żony tolerują zawsze... Tylko niebawem to się pogorszyło: zacząłeś wykłamywać się przedemną z całym bezwstydem, zawsze jedno jakieś kłamstwo znaglało cię do nowego okłamywania mnie. I zeszedłeś na ulicę, do ostatniego kalibru ulicznic; powracałeś do mnie w nocy, kiedy ja spałam, pijany czasami, ziejący trucizną nikczemnych, brudnych występków... Nie przecz, nie wyszukuj kłamstw nowych! Widzisz dobrze, że wiem o wszystkiem!
I podstępowała wprost ku niemu, przypierała go do muru, nie pozwalając mu wtrącić ani jednego słowa.
— Wtedy to te dziecko, którego dziś mnie dać nie możesz, poszedłeś wynieść po za dom, obdarzając niem każdą dziewczynę, która tylko tego chciała. Pierwsza lepsza, każda z przecho-