Strona:PL Zola - Płodność.djvu/722

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ująwszy w drżące dłonie obie ręce Maryanny, pani Angelin również nie znalazła innego słowa nad ten wyraz rozpaczy, wypowiedziany szeptem:
— Ach! jakież okropne nieszczęście, stracić jedyne dziecko!
Oczy jej zaszły niekłamanemi łzami, nie chciała usiąść, póki na chwilę nie zajdzie do tamtego pokoju, odwiedzić zwłok. A kiedy powróciła ztamtąd dławiły ją łkania; usta zacisnąwszy chusteczką, ciężko padła na fotel, między Maryanną a swoim mężem, który wciąż siedział nieruchomo z utkwionemi gdzieś w próżnię nieszczęsnymi oczyma.
I napowrót zaległa cisza, ten dom zamarły, do którego nie dochodził już teraz łoskot fabryki wygasłej, opuszczonej i zastygłej.
Nakoniec ukazał się Beanchêne a za nim szedł Błażej. Zdawało się, że się postarzał o jakie lat dziesięć pod tym ciosem maczugi, jaki nań spadł niespodzianie. Stało się to tak nagle, jak gdyby strop niebieski zwalił mu się na głowę. Nigdy w swym egoizmie zwycięskim, w swej pysze silnego mężczyzny, pośród roskoszy, jakim był oddany, nie pomyślał, że podobne rozbicie jest możliwem.
Nigdy nie chciał tego widzieć, że Maurycy jest chory, ponieważ takie przypuszczenie byłoby rodzajem zamachu na własne jego zdrowie, na tę pewność, że mógł spłodzić tylko zdrowego syna, w obec którego wykluczoną jest możliwość