Strona:PL Zola - Płodność.djvu/719

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niaka począł się przechadzać po salonie, ukazując im gestem pokój przyległy, którego drzwi rozwarte były szeroko.
— Leży tam na tem łóżku, na którem skończył. Otoczono go kwiatami, bardzo to ładnie... Możecie państwo wejść.
Był to w samej rzeczy pokój Maurycego. Zapuszczono u okien grube firanki, tak, że panowała tu ciemność kompletna. U łoża płonęły gromnice, oświecając łagodnym swym blaskiem twarz umarłego, nadzwyczaj spokojną i niezmiernie białą, z oczyma zamkniętemi jakby zasypiał. Nic się nie zmienił, wychudł tylko, zda się oczyszczony w tym ogniu gromu, co go zabrał z sobą. Ręce złożone trzymały krucyfiks. Kwiaty, przeważnie róże, rozsypane na prześcieradłach łóżka tworzyły istną pościel wiośnianą. Zapach ich w połączeniu z wyziewem topniejącego wosku był nieco dławiącym wśród ciszy głębokiej tej tragicznej nieruchomości. I w tem pół świetle, w którem występowało wyłącznie tylko łoże, najlżejszy powiew nawet nie poruszał wysokich płomieni sztywnych gromnic.
Kiedy Mateusz i Maryanna weszli tutaj, spostrzegli w pobliżu drzwi, przysłoniętą parawanem synową, która siedząc oświetlona małą lampką z teką na kolanach zdejmowała rysunek głowy zmarłego, spoczywającej wśród róż. Od trzech godzin siedziała już tutaj, pilnie oddając się temu zajęciu, pragnąc jak najlepiej wywiązać się