Strona:PL Zola - Płodność.djvu/717

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żąca tu od wczoraj już nie widziała pana, który tam na górze wciąż siedzi przy zwłokach. A i pani poszła także na górę od samego już rana a nawet poleciła sobie tam przynieść Bertę, koło południa, w porze karmienia, żeby nie schodzić; tak jej chodziło o to, żeby nie stracić ani minuty. Akiedy Maryanna rozpytywała ją, zdziwiona:
— Pani wzięła z sobą szkatułkę — tłomaczyła służąca. — Zdaje mi się, że robi portret tego biednego panicza, który umarł.
Kiedy Mateusz i Maryanna przechodzili przez dziedziniec fabryczny, ścisnęła im serce martwa, grobowa cisza, co zaległa teraz wielki gród pracy, tak gwarny zazwyczaj. Śmierć przeszła nagle tędy i całe to życie wrące zatrzymało się naraz, zagasły i umilkły maszyny, opustoszały ciche dziś warsztaty. Żywego ducha nigdzie, żadnego odgłosu, z nikąd świstu pary, co była niby oddechem tych gmachów. Pan umarł i one zamarły.
A jeszcze boleśniej ścisnęło się im serce, kiedy z fabryki przeszli do pałacu, pośród tego zupełnego opustoszenia, przez mrok drzemiącej, zda się, galeryi, po schodach drżących pod tą ciężką ciszą, wśród drzwi pootwieranych na oścież na górze jak w niezamieszkałem mieszkaniu, opuszczonem zdawna. W przedpokoju niespotkali służącego. Salon wydał im się pustym,