Strona:PL Zola - Płodność.djvu/711

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc to już postanowione nieodmiennie? — spytał uprzejmie Mateusz, świadomy przebiegu całej sprawy.
— A naturalnie! bo dlaczegóż miałbym go znaglać, żeby pracował w krwawym pocie bez wszelkiej nadziei wzbogacenia się kiedykolwiek? ani mój ojciec, ani ja, nie mogliśmy nigdy zaoszczędzić ani grosza z tego przeklętego młyna, którego żarna więcej murszeją, niż mielą mąki. A i z czego innego nic nie zbierzesz, skoro nędzne pola nasze więcej wydają kamieni, niż talarów. A więc, kiedy już jest dziś uczonym, niechże sobie robi teraz po swojej głowie, niech idzie do Paryża szukać szczęścia! niema to jak miasto, kiedy człowiek chce wypłynąć.
Pani Lepailleur, nie spuszczająca z oka syna, przejęta dlań zachwytem, jak niegdyś przejętą była zachwytem dla męża, ozwała się z kolei z miną błogiego uszczęśliwienia:
— Tak, tak, otrzymał miejsce dependenta u pana Rousselet, adwokata... Wynajęliśmy mu pokoik, sama jeździłam zakupić dla niego meble, bieliznę a dziś jest dzień uroczysty, pierwszy raz będzie już spał u siebie, po obiedzie, który zjemy sobie we troje w porządnej restauracyi... Ach, jakże jestem rada, że już wyjeżdża.
— I powróci może ministrem — ozwał się Mateusz z uśmiechem. Kto to może wiedzieć? wszystko jest możebne.