Strona:PL Zola - Płodność.djvu/671

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ona zawsze dla mnie była dobrą — ciągnęła dalej Cecylia — poszłam więc odwiedzić ją, bo z duszy mi jej żal. Teraz niosę jej trochę czekolady... Ach! a gdyby pan widział jej chłopca, milutki jak aniołek.
Oczy jej błyszczały, gdy to wymawiała a usta okrasił uśmiech, rozpromieniający jej drobną i bladą twarzyczkę. Było w tem coś dziwnego, że ta dawna trzpiotka, ta ulicznica z przedmieścia Grenelle, stała się pod wpływem operacyjnego noża istotą o dziwnie wydelikaconych uczuciach, niewykształconą matką, która pozostała dziewczynką czułą a tak wiotką, że się zdawało, iż zbyt głośny łoskot mógłby ją rozbić jak szkło. Po zniszczeniu funkcyi — instynkt macierzyństwa tembardziej u niej się spotęgował.
— Jaka szkoda, że Norina chce się go pozbyć tak samo jak dwóch poprzednich. Jednakże tym razem mały tak krzyczał, że musiała wziąć go do piersi. Ale to tylko tymczasowo, bo mówi, że nie chce patrzeć jak umiera przy niej z głodu... Aż coś mi się robi na taką niepoczciwość, żeby mieć dziecko i nie chcieć go zachować przy sobie. Powzięłam więc projekt pomyślnego załatwienia całej tej sprawy. Pan wie, że zamierzam rozstać się z moimi rodzicami. Więc najęłabym w takim razie dość dużą izbę, wzięłabym do siebie moją siostrę z jej synkiem, nauczyłabym ją wykrawać i kleić pudełka, które sama robię i żylibyśmy sobie we troje bardzo szczęśliwie..