Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/659

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pomagało, że pragnęli go i wyczekiwali z całą namiętną miłością, jaką wciąż oboje dla siebie żywili nawzajem, uściski ich były bezpłodne, rzekłbyś wyjałowione przez egoizm, z jakim tak długo szukali wyłącznie tylko zmysłowej rozkoszy. Dom ich stawał się w swej pustce coraz to smutniejszym: on, ów piękny muszkieter przed laty, siwiał, tracił wzrok i czuł się nieszczęśliwym, że zaledwie widzi tyle, by módz malować swe wachlarze; ona zaś, dawniej tak wesoła, zdjęta była obawą wobec grożącej mężowi ślepoty i zmrożona ponurem milczeniem, które się powoli wślizgiwało do stygnącego już domowego ogniska.
Teraz, odnowiwszy dawne stosunki, pani Angelin, przyjeżdżając do Paryża za sprawunkami, zachodziła od czasu do czasu do Konstancyi około czwartej na szklankę herbaty, bawiąc u niej aż do chwili, w której czas było jechać na pociąg. Pewnego dnia, gdy się znalazły same, wybuchnęła głośnym płaczem, zwierzając jej całą swą troskę i niedolę.
— Ach! moja droga, nigdy nie pojmiesz jak bardzo cierpimy. Mając dziecko, wyobrazić sobie nie można, co cierpi małżeństwo, nie mogące go mieć a pragnące je mieć tak bardzo, tak ze wszystkich swych sił i chęci! Biedny mój mąż kocha mnie zawsze, ale widzę po nim, że jest przekonany, że moja wtem wina, iż dziecka nie mamy i to zakrwawia mi serce, całemi godzinami,