Strona:PL Zola - Płodność.djvu/602

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żyć temu koniec... trzeba powiadomić tego biednego człowieka... wiem, że ja jedna mam obowiązek to spełnić. Nie cofam się... Lecz kiedy tu jesteś, proszę, pojedź z nami. On uważa ciebie za swego najbliższego przyjaciela.. lepiej więc, byśmy oboje przy nim byli. Tem więcej, że wsiadłszy do powozu, należy go przygotować do ciosu, jaki go spotyka...
Zamilkła, bo do pokoju wszedł Morange. Zapewne zauważył, że coś z sobą szeptali bo spojrzał na nich z budzącą się nieufnością. A może trochę oprzytomniał, szukając rękawiczek i raziły go nieprawdopodobieństwa, których początkowo nie dostrzegł. Zaniepokojonym, niepewnym głosem spytał:
— Niechaj mi pani powie, czy aby ona nie jest ciężko chora?.. czy naprawdę jest tylko niedomagająca?..
— Uspokój się pan! zawołała Serafina, nie śmiejąc przystąpić do zadania mu pierwszego ciosu.
— Zatem szkoda, że pani mi jej nie odwiozłaś wprost z dworca kolei żelaznej. Byłoby to najprostsze i najwłaściwsze.
— Zapewne. Ale ona nie chciała, w obawie, że się pan przerazi... Już pan gotów?.. więc jedźmy...
Morange schodził krokiem ociężałym, nie mówiąc ani słowa. Był widocznie pogrążony w rozmyślaniach, pragnąc coś odgadnąć i wyjaśnić