Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żony obudwóch są przekonane, że są zajęci polowaniem. A gdy wino wypili, ogrzali się, zaczęli szydzić po przyjacielsku:
— Podziwiam was, moi drodzy — rzekł Beauchêne — że wy możecie wyżyć, wytrzymać w takiem pustkowiu podczas zimy! Jabym umarł z nudów! Jestem zwolennikiem pracy, ale cóż u dyabła, by człowiek w nagrodę nie mógł się zabawić!
— My się wybornie tutaj bawiemy! zawołał z przekonaniem Mateusz, spoglądając dokoła na ściany wiejskiej izby, będącej kuchnią i ulubionem miejscem zebrania całej rodziny.
Goście mimowoli spojrzeli wraz z nim na te ściany pełne półek i gospodarskich sprzętów, na proste drewniane stołki i stoły, na dzieci w dalszym ciągu budujące kartonowe domki i nie zważające na przybyłych dwóch panów, którzy je na powitanie obdarzyli bezmyślnym całusem. Zapewne, że Séguin i Beauchêne nie byli zdolni pojąć, jakiego rodzaju przyjemność można znaleźć w tak ubogiem otoczeniu, bo znacząco pokręcili głowami, powstrzymując drwiące uśmiechy. Był to dla nich nadzwyczajny jakiś sposób życia, oznaczający dziwne zamiłowania mieszkających tutaj ludzi.
— Zobaczcie panowie mojego Gerwazego — rzekła uprzejmie Maryanna. — Tylko ostrożnie... proszę mi go nie obudzić...