Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszy ją za rękę, rzekł półgłosem z tkliwem współczuciem:
— Droga pani, proszę się uspokoić. Wiedz, że nie jesteś samą i że nie wszyscy cię opuszczają. Są rzeczy, które nie powinny ciebie obrażać. Proszę, błagam, niechaj się pani uspokoi i przestanie płakać. Serce mi się kraje, patrząc na tak niesłuszne prześladowania.
Silił się być o tyle słodkim o ile mąż okazał się brutalnym, wiedząc, że tym sposobem najsilniej oddziała i stanie się pocieszeniem serca tej znękanej, rozżalonej kobiety. Zwycięzką ręką pieścił drobną dłoń Walentyny a pochylony nad nią nieledwie że dotykał wąsami jej rozwianych włosów na skroniach. Pragnął ją odurzyć czarem współczucia mówił coraz ciszej, jakby ją chciał ukołysać łagodnym szmerem swojego głosu. Szeptane przez niego słowa gubiły się, dolatując Mateusza oderwanemi zdaniami:
— Nie warto, byś się zamartwiała. Nie zważaj na te wybryki. Już nieraz ci mówiłem, że on nie jest w stanie ciebie rozumieć.
Ostatnie słowa były kilkakrotnie powtórzone z odcieniem szyderczego politowania; musiała tego nie dostrzedz i nie zrozumieć, bo się uśmiechnęła i powstrzymując łzy, odpowiedziała również szeptem:
— Tak, tak, wiem. Jesteś dobry, dziękuję!.. I masz słuszność, dotąd byłam głupio uczciwą...