Strona:PL Zola - Płodność.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rech krańców horyzontu spadały na Paryż stada drapieżnych ptaków i upolowawszy drobną istotę zrodzoną do życia, zamieniały w swój żer będący śmiercią. Takich la Couteau były tysiące. Obłowione niewinnemi swemi ofiarami pędziły z niemi na dworce kolei żelaznej, wypróżniwszy kołyski w prywatnych klinikach, w szpitalach i przytułkach miejskich, w położniczych izbach akuszerek, na poddaszach ubogich małżeństw i uwiedzionych nieszczęsnych dziewczyn. Potworne było to ich żniwo nie znające zastoju. Sierpy ich bez przerwy napotykały dojrzałe kłosy. I dzieci zrodzone do życia śmierć podcinała zaraz na wstępie, odrywano je od łona matek, których mleko było jedynem zapewnieniem ich zdrowia.
Ożywcze ciepło opłynęło serce Mateusza, gdy nagle stanął przed nim obraz Maryanny, jego ukochanej, zdrowej i silnej Maryanny, która będzie dzisiaj na niego czekać przy moście nad rzeczką, karmiąc Gerwazego. Lecz znów spochmurniał, przypomniawszy sobie cyfry śmiertelności noworodków. W departamentach, gdzie ludność trudniła się przemysłem karmienia miejskich niemowląt, przeciętnie umierało ich pięćdziesiąt w najlepszych czterdzieści a w najgorszych siedemdziesiąt na sto. Obliczono, że w przeciągu jednego wieku wymarło w tych warunkach przeszło siedemnaście milionów małych francuzów. Najkrwawsze wojny, najzawziętsze rzezie zdobyw-