Strona:PL Zola - Płodność.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szynę! ależ to byłoby szaleństwo! po co?... I tak nie codzień mam co do zmielenia a cóżbym mlił, kiedy ludzie w okolicy coraz gromadniej przestają siać zboże!
Mateusz, nie zważając na utyskiwania pana Lepailleur, mówił dalej:
— A jeżeli pola są nieurodzajne to jedynie dlatego, że są źle uprawiane, podług starej rutyny zarzuconej przez postępowych gospodarzy, używających maszyn i sztucznych nawozów.
— Maszyny! ładny wynalazek! a toż dobrze wiem, że zaprowadzenie maszyn zrujnowało i rujnuje niemało ludzi... Nie mnie do takich rzeczy namawiać! Pan mówi o ziemi, jak każdy, co się na niej nie zna, bo nigdy nie miał z nią do czynienia... Chciałbym pana zobaczyć gospodarującego tutaj, toby się pan przekonał, że nie można od ziemi otrzymać tego, czego dobrowolnie dać nie chce...
Mówił z coraz większem uniesieniem, z gwałtowną brutalnością obwiniając nie własne lenistwo i upór, lecz ziemię, tę macochę, jak ją nazywał. Chełpił się, że wiele świata widział, bo będąc w wojsko, bił się w Afryce a ztąd wyciągał wniosek, że wiele więcej wie, aniżeli ci, którzy zawsze siedząc na miejscu, są głupi jak bydlęta. Powróciwszy z pułku do domu, odrazu okazywał wstręt do młyna i ziemi, utrzymując, że to niewdzięczna praca, mogąca dać zaledwie kawałek suchego chleba. Ziemia i niebo zban-