Strona:PL Zola - Płodność.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wstrzymywać od potrzebnych wydatków, skąpić masła przy smarowaniu chleba, donaszać stare ubrania aż do ostatniej nitki. A z każdym rokiem dzieci były większe, więc w miarę tego rodzice musieli więcej na nie wydawać. Trzej starsi chłopcy chodzili teraz do szkoły w Janville a chociaż koszta były ztąd niewielkie, nasuwała się wszakże myśl, że niezadługo trzeba będzie ich posyłać do liceum w Paryżu. Zkądże na to wziąć pieniędzy?.. Ciężkie te zadania stawały się nieodstępnemi myśli Mateusza a ztąd wynikające troski, gasiły zwykłą wesołość jego i Maryanny, psując im uciechę z pogodnej wiosny, zdobiącej zielenią i kwiatami, rozległe obszary okolicy, wśród której zamieszkiwali.
Najgorszem było, że Mateusz miał przekonanie, że jest nazawsze skazany być rysownikiem w zakładzie Aleksandra Beauchêne. A jeżeliby nawet doszło z czasem do tego, by mu zdwojono jego pensyę, to siedmio czy ośmiotysięczny roczny dochód, nie dozwoliłby mu na urzeczywistnienie marzenia wychowania licznego potomstwa, w warunkach odpowiednich, by ono wzróść i rozwinąć się mogło swobodnie, szczęśliwie, jak drzewa lasu dowolnie czerpiące swe siły z ziemi, tej matki — wspólnej, darzącej ich zdrowiem i pięknem z niewyczerpanych swoich zasobów. Ztąd też, od chwili swego tegorocznego powrotu do Janville, Mateusz czuł się pociągnięty ku rolnej pracy, zastanawiał się nad tem podczas dłuższych