Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Więc można wejść?... pozwalacie?... — wołał Angelin, idąc po schodach.
A gdy pani Angelin, wbiegłszy do pokoju, ucałowała Maryannę, uznała za konieczne usprawiedliwić się z tak rannej wizyty.
— Wyobraź sobie, moja droga, żeśmy się dopiero wczoraj wieczorem dowiedzieli o waszem przybyciu a byliśmy przekonani, że przeprowadzicie się z Paryża na wieś nie prędzej, niż za parę tygodni... Zatem, wyszedłszy dziś na spacer, nie mogliśmy się powstrzymać, by do was nie wstąpić i chociażby dowiedzieć, się co u was słychać... Wszak nie masz nam tego za złe?...
Nie czekając na odpowiedź, młoda kobieta, upojona wiosennem powietrzem i wesołem słońcem, szczebiotała dalej:
— A więc to jest nowo przybyły panicz?... Bo to chłopiec, wszak tak?... I wszystko odbyło się jaknajpomyślniej... widzę to, dość na was spojrzeć... O, ty wyśmienicie te sprawy załatwiasz... Ach, ale jaki on jeszcze mały, maleńki... Robercie, patrz jak on grzecznie leży przy piersi... Zupełna laleczka... Robercie! czy ty widzisz, jaki on zabawny, prawdziwa uciecha na niego patrzeć!
Mąż, widząc ją zachwycającą się dzieckiem, zbliżył się, patrzał i chwalił, by zrobić jej przyjemność.
— Tak, rzeczywiście, on bardzo milutki... Ale