Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Płodność.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W tejże chwili nadszedł doktor Boutan. Był niski, tłusty z oczyma przenikliwemi i patrzącemi rozumnie, twarz miał wygoloną, dobrą, a lat musiał mieć około czterdziestu. Zbliżywszy się do dziecka, zbadał je dokładnie, zeskultował i rzekł ze zwykłą sobie łagodnością, ale z powagą:
— Nic mu nie grozi, nic mu nie jest. Rośnie. A blady jest, bo przebył zimę w Paryżu, w zamkniętych pokojach, nabierze zdrowej cery, gdy przez kilka miesięcy będzie na wsi, na świeżem powietrzu.
— A co? nie mówiłem! — zawołał Beauchêne tryumfująco.
Konstancya trzymała w dłoniach rączkę swego syna, który znów się położył i jakby ze zmęczenia przymknął powieki. Zadowolona ze słów doktora, uśmiechała się, stając się mniej brzydką. Zaś doktór rozsiadł się na fotela, lubiąc gawędzić w przyjaznych sobie domach. Był akuszerem i leczył przeważnie kobiece choroby i dziecinne, przywykł, że go uważano za naturalnego spowiednika, znał wszystkie tajemnice i w każdej rodzinie u klijentów był jakby u siebie. Był przy połogu Konstancyi oraz przy wszystkich połogach Maryanny.
Mateusz stał dotąd, nie mając sposobności wywiązania się z polecenia, danego przez żonę. Odezwał się teraz: