Strona:PL Zola - Płodność.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wał Gaude! Prędzejby światu nadszedł pożądany koniec!
Tylko Serafina głośno się roześmiała. Maryanna była oburzona i patrząc na Santerre’a przypominała sobie treść ostatniej jego powieści: była to miłosna historya, która się jej wydała niedorzeczną w najwyższym stopniu a zarazem zbrodniczą nienawiścią, z jaką tam była mowa o dziecku. Śmierć dziecku! oto był okrzyk świata ludzi bogatych, popsutych egoistycznem pojmowaniem życia, żądnych wszelkich rozkoszy a żadnych obowiązków i bawiących się wynajdywaniem złożonych a zarazem bezsensownych teoryj. Spojrzała na Mateusza, by mu dać znak, że pragnie już ztąd odejść, że chce, wsparta o jego ramię, wrócić do domu słonecznem wybrzeżem rzeki. On, równie jak ona, czuł się znużony w otoczeniu tych ludzi, bolał nad ich nierozsądkiem i uważał za nieszczęśliwych, pomimo, że żyli otoczeni najwyszukańszym przepychem. Czyż miałby to być okup zbyt przerafinowanej cywilizacyi?.. bo czemże wytłómaczyć tę bezsilną zaciekłość przeciwko życiu i doszukiwanie sposobów tępienia jego poczęcia?.. Duszno tu było w tej atmosferze ludzi tak odmiennych jak oni przekonań, więc wstali, by się pożegnać.
— Jakto?.. państwo już uciekacie? — zawołała Walentyna. — Ale nie śmiem zatrzymywać... bo może droga pani potrzebuje wypocząć...