Strona:PL Zola - Płodność.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lecz i la Couteau zamilkła, spostrzegłszy, w jaki sposób patrzy na nią Mateusz. Była ona niezwykle sprytna, więc może poczuła, iż w głosie jej dźwięczy fałszywa nuta. A wreszcie, pocóż miała tutaj napróżno wychwalać pobyt dzieci w Rougemont, kiedy ta pani życzy sobie mieć mamkę w Paryżu. Więc dodała po chwili:
— A zatem jestem na rozkazy pani... i zaraz zacznę upatrywać młodą, zdrową mamkę... przywiozę pani, co będzie najlepszego...
Walentyna nie słuchała, zamyśliwszy się nad szczęśliwym połogiem pani Menoux. Uważała to za wyborną dla siebie przepowiednię, więc się ożywiła i rzekła z niespodziewaną stanowczością:
— Nie... nie potrzeba... nie chcę brać żadnych przedwczesnych zobowiązań... Gdy pora nadejdzie, poślę do biura stręczeń, gdzie przywozicie mamki i wezmę tę, która będzie odpowiadała moim wymaganiom...
I już nie zważając na tę kobietę, którą odprawiła ruchem ręki, zaczęła rozmawiać z Maryanną, pytając ją:
— Zatem pani ma zamiar i tym razem sama karmić?..
— Tak. Pani wie, że pod tym względem, ja i mój mąż mamy własne zapatrywania... i zdawałoby się nam, że dziecko przestaje być naszem, gdyby mamka poiła je swojem mlekiem...