Strona:PL Zola - Płodność.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ciami a on pochwycił ją w czułym uściska. Z lekka jęknęła, szepcząc:
— Ostrożnie... ostrożnie, mój najdroższy...
Wpadł w rozpacz i zaczął ją przepraszać z przejęciem:
— Uraziłem ciebie!... uraziłem!.., bydlę ze mnie... przebacz, ukochana!... jakże mogłem się ak zapomnieć! ja, co pragnąłbym obchodzić się z tobą, jak z najświętszą istotą, ja, co pragnąłbym za ciebie cierpieć, tobie odjąć niedomagania tobie ulżyć we wszystkiem... Wiesz, chciałbym mieć ręce aksamitne, by każde ich dotknięcie było pieszczotą dla ciebie a tymczasem objąłem cię brutalnie i uraziłem... Ach, moja najdroższa, przebacz i powiedz, czy bardzo byłem nieostrożny?...
Widząc jego przerażenie, zaczęła go pocieszać:
— Ach, ty mój dudku ukochany, uspokój że się... nic mi się nie stało... nie... przecież widzisz, że się śmieję, tylko trochę się wystraszyłam, bo mogłeś mnie urazić... Ale krzywdy nie miałam... nie miałam...
Wpatrzył się w nią, bo mu się wydawała zjawiskiem niezrównanej piękności. W jasnych promieniach słońca złocącego łóżko, tchnęła zdrowiem, siłą i nadzieją. Jeszcze nigdy ciężkie warkocze włosów nie opływały ją tak bogato a wielkie, czarne oczy nie wypowiadały tyle swobodnej, ufnej wesołości. Regularne rysy jej twarzy,