Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nakoniec wysiadł na dziedzińcu Paryż. Dyonizy i Marta, jego żona przedstawili się z licznym orszakiem; Dyonizy miał bezmała już lat siedemdziesiąt, był pradziadkiem przez córki swoje Hortensyę i Marcelę, używał dziś już zasłużonego spokoju po spełnionem życia zadaniu, zdawszy fabrykę na dwóch starszych synów, Lucyana i Pawła, dziś już przeszło czterdziestoletnich ludzi, których synowie już sami dorabiali się majątków; istny ten szczep zaborców, wysiadł z pięciu powozów: Dyonizowie, czworo ich dzieci, piętnaścioro wnuków, troje prawnuków, a których dwoje w poduszkach jeszcze.
Nareszcie ostatni przybył ze swoją gromadką Ambroży, który był tak nieszczęśliwym, że utracił wcześnie żonę swą Andreę a starość miał tak pełną sił żywotnych jeszcze, że mimo lat sześćdziesięciu siedmiu, sam kierował dotąd wielkim swym domem komisowym, w którym synowie jego, Leoncyusz i Karol, dotąd byli tylko prostymi urzędnikami, zięciowie zaś, mężowie córek, Pauliny i Zofii, drżeli przed tym królem wszechwładnym i nieograniczonym, któremu wszyscy byli posłuszni; był on dziadkiem siedmiu wnuków już pod wąsem, dziewięciu wnuczek, z których cztery obdarzyły go już prawnukami, tak, że przed Dyonizym, jeszcze starszym od niego „mędrcem, został on pradziad*. Dla niego i jego orszaku potrzeba było aż sześciu powozów.
I cała ta defilada trwała przeszło dwie godzi-