Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

owego dnia, kiedy to przyszła pomówić z tobą o kłótni Grzegorza i Gerwazego i kiedy to, jak się zdaje, miałeś się obejść z nią niemal brutalnie?
— Ja? miałem się z mamą obejść brutalnie! Mówiliśmy o interesach, i może jak zawsze odpowiada każdy aferzysta, odpowiedziałem jej cokolwiek szorstko.
Zwrócił się do Mateusza, który czekał w milczeniu, blady, na wynik tej rozmowy.
— Więc to prawda, ojcze, że mama jest cierpiącą i że się o nią obawiasz?
A kiedy ojciec potwierdził długiem, powolnem skinieniem głowy, Ambroży zawołał szczerze wzruszony, tak samo, jak to uczynił poprzednio Dyonizy w fabryce; od pierwszego zaraz słowa:
— Ach, ależ to głupotą już ta cała ich historyą! Według mnie Grzegorz ma racyę a nie Gerwazy. Tylko dla mnie ta rzecz cała nie warta, żeby się nad nią zastanawiać na seryo; trzeba, żeby się pogodzili, uścisnęli, skoro ich zgoda ma oszczędzić tej biednej mamie bodaj jednej minuty cierpienia... Ale też dlaczego zamykaliście się, dla czego nie mówiliście nam nic o waszem zmartwieniu? Bylibyśmy się opamiętali wszyscy, zastanowili i pojęli rzecz dobrze.
I naraz rzucił się całować ojca z tą nagłością decyzyi, która stanowiła wielką siłę w jego zawodzie, ilekroć jasna prawda rozświeciła jego poglądy.