Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

raz odrodził się, zolbrzymiał i w rękach zięcia stawał się narzędziem wielkiego bogactwa.
A co najgorsza, że uporczywie żył wciąż, jakgdyby po to, aby naocznie przekonywać się o swej porażce bezustannej, nie chcąc nigdy jednak uznać się za pokonanego.
Jedyna pozostawała mu pociecha, owo słowo, dane mu niegdyś przez Grzegorza i dotrzymywane przezeń sumiennie, że nie odstąpi pól swych folwarkowi. Wymógł na nim nawet, że pola te i nadal leżeć będą odłogiem. Widok tych pól nieuprawnych, przecinających pasem iście pustynnym piękny zieleniejący folwark, cieszył go, był zadośćuczynieniem dla tej urazy, jaką czuł do losu a zarazem protestem przeciw urodzajności ziem sąsiednich.
Widywano go często przechadzającego się po tych polach, niby starego króla pni i kamieni, zadowolonego z tej nędzy gruntu, prostującego dumnie wychudłą swą postać; a niezawodnie czychał on tutaj tylko na jakąkolwiek sposobność kłótni, bo on to właśnie podczas jednej z takich przechadzek prowokacyjnych spostrzegł, że folwark worał się nieco w ich grunta i fakt ten wydął do takich rozmiarów, że długotrwałe szczęście Fromentów zburzył na chwilę.
Grzegórz, w sprawach odnoszących się do interesów, był twardy jak każdy sangwinik, upierający się zazwyczaj przy najdrobniejszem swem prawie i obstający przy niem upornie. Kiedy