Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cyframi, wykazując ogół sum, jakie byłyby potrzebne, aby spłacić Dyonizego, który dziś był tu już faktycznie właścicielem.
— Zresztą nie pojmuję, kochana pani, dlaczego miałabyś wybrać tego chłopca więcej niż każdego innego... Niema on żadnych praw cywilnych, przecież pani zdajesz sobie chyba z tego sprawę, nieprawdaż? Byłby on tu zupełnie obcym tylko, jak każdy inny a w takim razie wolałbym przecież mieć do czynienia z człowiekiem inteligentnym, wykształconym, uczciwym, znającym się na tym zawodzie.
Konstancja poczęła znowu rozrzucać głownie na kominku, rozbijając je szczypcami. Kiedy ukończywszy to zajęcie podniosła wreszcie głowę, wymówiła głosem przyciszonym i gwałtownym wprost w twarz Morange’a:
— Aleksander jest synem mego męża, jest tu dziedzicem. Obcym tu nie on jest, ale tamten drugi, ten Dyonizy, ten syn Fromentów, który nam ukradł nasz majatek... Rozdzierasz mi serce, mój przyjacielu i cała krew moja spływa z tem, do wypowiedzenia czego mnie tu zmuszasz.
U niej był to poryw idei mieszczańskiej, uznającej, że dziedzictwo daleko słuszniej należy się bękartowi choćby, niż obcemu. Bez wątpienia, jak przyznawała sama, kobieta w niej, małżonka, matka, była zranioną; ale wszystkie te uczucia składała ona w ofierze na ołtarzu zemsty, wy-