Strona:PL Zola - Płodność.djvu/1020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zresztą po za tym wielkim, pięknym snem poetów, tych jasnowidzących, Mikołaj wesoło wyłuszczał skłaniające go do tego postępku przyczyny, jak człowiek praktyczny nawet w swym zapale. Nie chciał być pasorzytem, szedł na podbój innej ziemi, na której dlań chleb wyrośnie, skoro ojczyzna zbyt już stała się ciasną i nie ma dlań pola. Wreszcie tę ojczyznę on zabiera z sobą żywą, ją to chciał on powiększyć tam, w oddali, nieograniczonem wzmaganiem się jej bogactwa i siły.
Starożytna Afryka tajemnicza, dziś odkryta, przebita już tu i owdzie, pociągała go ku sobie. Naprzód uda się do Senegalu, potem niezawodnie dotrze do Sudanu, do samego serca ziem dziewiczych, kędy w marzeniu widział teraz już nową Francyę, to niezmierne państwo kolonialne, które odmłodziłoby rasę przestarzałą, oddając jej część swej ziemi.
Tam to zamierzał on rozległemi karczunkami wykroić dla siebie królestwo, założyć razem z Elżbietą nową dynastyę Fromentów, nowe Chantebled w dziesięćkroć powiększone pod palącemi promieniami afrykańskiego słońca, zaludnione dziećmi jego dzieci. A mówił o tem wszystkiem z tak promienną odwagą, że Mateusz i Maryanna w końcu już uśmiechali się pośród łez, mimo, że im się szarpały serca.
— Idź, dziecko moje, my cię powstrzymywać nie możemy. Idź, gdzie cię powołuje życie, gdzie