Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/468

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem, po kilku chwilach niespokojnego wyczekiwania, zawołał radośnie jeden z przemysłowców:
— Porusza się, porusza!
A kiedy mur uległ nareszcie i padł z przerażającym łoskotem, podnosząc chmurę wapna, panowie ci popatrzeli na siebie z uśmiechem. Byli zachwyceni. Surduty ich pokryły się cieniutkim pyłkiem, który obielił im rękawy i ramiona.
Teraz, idąc dalej pośród bagniska, rozmawiali z sobą o robotnikach. Nie było wielu dobrych. Wszystko to byli próżniaki, darmozjady a przytem uparci, marzący tylko o upadku przedsiębiorców. Pan de Mareuil, który od chwili już przypatrywał się z drżeniem dwóm biedakom, uczepionym na rogu dachu i rozbijającym oskardami mur, wyraził zdanie, że jednak ci ludzie szaloną mają odwagę. Reszta zatrzymała się znowu; wszyscy podnieśli oczy na tych pochylonych, zawisłych w górze robotników, kujących mur niemal w powietrzu; popychali cegły nogą i spokojnie patrzyli, jak się rozbijają w dole na miazgę; gdyby oskard uderzył fałszywie jeden jedyny zamach ręki strąciłby ich w przepaść.
— Ba! to rzecz nawyknienia — ozwał się lekarz, kładąc napowrót do ust cygaro. — To bydlęta...
Doszli teraz wreszcie do jednej z nieruchomości, którą winni byli obejrzeć. Odbyli całe zadanie w ciągu kwadransa i rozpoczęli napowrót swą