Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wesołość zdwoiła się. I zmuszony był użyć na dobre swej władzy względem kilku panów, którzy nie chcieli ukryć sobie głowy.
Wy jesteście „czarnemi punktami“ — mówił — zasłońcie głowy a ukażcie tylko plecy, trzeba, ażeby panie nie widziały nic tylko czarny kolor... Teraz zmięszajcie się wszyscy, aby was nie można było poznać.
Wesołość była u szczytu, śmiano się głośno. „Czarne punkty“ przechodziły wciąż, zmieniały miejsca, na chwiejnych, wątłych swych nóżkach, kołysząc się jak kruki bez głów. Widać było koszulę jednego z panów wraz z kawałkiem szelek. Wtedy panie poczęły już błagać o litość, dusiły się ze śmiechu a pan de Saffré przystał wspaniałomyślnie, aby poszły wreszcie poszukać sobie tancerzy wśród „czarnych punktów“. Pobiegły jak stado kuropatw z wielkim szelestem sukien. Potem, dobiegłszy, każda pochwyciła pierwszego kawalera, który jej wpadł pod rękę. Zamięszanie było nieopisane. I koleją zaimprowizowane pary długim szeregiem puściły się w taniec pośród głośniejszego teraz walca orkiestry.
Renata oparła się o ścianę. Patrzała, blada, z zaciśniętemi usty. Któryś ze starszych panów przystąpił, pytając ją uprzejmie, dlaczego nie tańczy. Trzeba było uśmiechnąć się, odpowiedzieć coś. Wymknęła się, weszła do sali jadalnej. Pokój ten był próżny. Pośród zrabowanych bufetów, porozstawianych talerzy i butelek, Maksym