Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

które ciemności parku Monceaux napełniły cieniem, mrużyły się przed nagłą falą światła i nadawały jej ten pozór wahający się krótkowidzów, który w niej był tylko wdziękiem.
Spostrzegłszy ją, mała margrabina podniosła się żywo i podbiegła ku niej, ujmując za obie ręce, a oglądając ją bacznie od stóp do głów, szepnęła głosem pieszczotliwym:
— Ach, kochana moja, moja piękna!...
W całym salonie powstał ruch ogólny, wszyscy goście podchodzili witać piękną panią Saccard, jak w świecie nazywano powszechnie Renatę. Podawała kolejno rękę prawie wszystkim mężczyznom. Potem uścisnęła Krystynę, pytając o ojca, który nie pojawiał się nigdy w pałacu Saccardów. I stała uśmiechnięta, z opuszczonemi wdzięcznie ramionami, pochylając wciąż jeszcze w ukłonach głowę przed gronem dam, które przyglądały się ciekawie naszyjnikowi i egrecie.
Jasnowłosa pani Haffner nie mogła oprzeć się pokusie; przybliżyła się, obejrzała uważnie klejnoty i wymówiła z odcieniem zazdrości:
— To ten naszyjnik i egreta, nieprawdaż?...
Renata skinęła potwierdzająco głową. Wówczas wszystkie panie poczęły rozpływać się w pochwałach; klejnoty te były zachwycające, boskie; następnie przeszły z kolei do rozmowy pełnej uniesień i niewolnej bynajmniej od zazdrości, o wyprzedaży u Laury d’Aurigny, na której Saccard zakupił je był dla żony; uskarżały się na to, że te