Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I opowiedział, że jeden z jego kantorowych pracowników, hołysz godny galer, wykradł mu pewną liczbę aktów, pomiędzy któremi znajdował się właśnie i ów słynny rejestr. Co było najgorsze, to to, że złodziej pojął doskonale zysk, jaki można wyciągnąć z tej sprawy i że teraz chce, aby wykupiono od niego te papiery za cenę stu tysięcy franków.
Saccard zastanowił się. Ta bajeczka wydała mu się zbyt niezgrabną. Widocznie Larsonneau w gruncie troszczył się bardzo mało o to, by mu uwierzono. Szukał poprostu pretekstu, aby mu dać do zrozumienia, że chce na sprawie gruntów Charonny zyskać sto tysięcy franków, że nawet pod tym warunkiem gotów był oddać papiery, które posiadał w swym ręku. Targ ten wydał się zbyt ciężkim Saccardowi. Chętnie gotów był przyznać część jakąś zysku swemu dawnemu koledze, ale ta zasadzka, ta próżność możności wyprowadzenia go w pole zanadto go oburzyła. Zresztą, miał i pewne obawy, znał tę osobistość, wiedział, że zdolnym był do tego, żeby te papiery zanieść jego bratu, ministrowi, który z pewnością zapłaciłby, aby stłumić skandal.
— Do dyabła! — bąknął, siadając teraz z kolei — to szkaradna historya... A czy nie możnaby zobaczyć się z tym łajdakiem?
— Poślę po niego — odpowiedział Larsonneau. — Mieszka niedaleko ztąd, przy ulicy Jean-Lantier.