Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nią co złego? Przyjmuję ich u siebie, jak gdyby to był syn mój i córka.
— Czy nie znasz jakiego pożyczającego? — spytała niedbale Renata.
— Znam z dziesięciu... Tyś zbyt dobra. Między nami kobietami, nieprawdaż? można sobie niejedno powiedzieć a choć to mąż twój jest moim bratem, ja go z pewnością nie będę usprawiedliwiać; przeciwnie, biorę mu bardzo za złe, że lata za temi wszystkiemi łajdaczkami a pozwala tak nudzić się przed kominkiem takiej uroczej żonie jak ty... Ta Laura d’Aurigny kosztuje go bajecznie. Nie dziwiłoby mnie to bynajmniej, gdyby ci odmówił pieniędzy. Wszak odmówił, nieprawdaż?... O! niegodziwiec!
Renata słuchała uprzejmie tego pieszczotliwego, łagodnego głosu, który wychodził z ciemności jak echo niewyraźne jeszcze własnych jej rozmyślań. Z powiekami nawpół przymkniętemi, niemal leżąc w fotelu, nie wiedziała już prawie, że pani Sydonia jest obecną, zdawało jej się, że w tym półśnie nachodzą ją złe jakieś myśli i pokusy z niesłychaną słodyczą, powoli. Faktorka mówiła długo, niby spadająca monotonnie letnia woda.
— To ta pani de Lauverens zepsuła ci życie. Nie chciałaś mi nigdy wierzyć. Ach! dziś z pewnością nie potrzebowałabyś płakać tu u kominka, gdybyś była miała do mnie zaufanie... A ja cię kocham jak oko w głowie, moja prześliczna. Nóżkę masz przepiękną. Będziesz śmiać się ze mnie, ale