czyła daleko. Głos jego cichnął stłumiony, słuchacz niecierpliwił się, zaciekawiał budową mozolnie układanego stosu gorejących węgli, przestawał go słuchać i zazwyczaj wychodził od niego pobity a zadowolony. Nawet w cudzym domu zagarniał on despotycznie obcęgi. Latem bawił się znowu piórem, nożem do przecinania kart lub wreszcie scyzorykiem.
— Droga moja żono — mówił, jednem uderzeniem rozpraszając na wszystkie strony cały ogień — raz jeszcze przepraszam cię, że wchodzę we wszystkie te szczegóły... Oddawałem ci regularnie rentę od kapitałów, które mi powierzyłaś. Mogę powiedzieć nawet, niech cię to nie obraża, że rentę tę uważałem poprostu tylko za kieszonkowe twoje pieniądze, płacąc wszystkie twe wydatki i nie żądając bynajmniej, abyś ty wnosiła połowę na koszta wspólnego gospodarstwa.
Umilkł. Renacie te jego wywody sprawiały niewymowną przykrość, patrzała, jak w wykopaną w stosie węgli dziurę, starał się wsunąć jakąś dymiącą głownię. Dochodził do drażliwego wyznania.
— Musiałem, pojmiesz to, wycisnąć z twych kapitałów znaczne procenta. Kapitały te są w dobrych rękach, bądź spokojna... Co do sum, pochodzących z dóbr twych w Sologne, posłużyły one w części na zapłacenie pałacu, który zamieszkujemy; reszta umieszczczona jest w interesie wybornym, w Towarzystwie Marokańskich por-
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/254
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.