Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wreszcie na wprowadzenie jej do Blanki Müller, poczęła klaskać w ręce, jak dziecko, któremu udzielonoby niespodziewanej rekreacyi.
— Ach, jakiś ty dobry, jaki poczciwy! — wołała. — Wszakże to jutro, nieprawdaż? Przyjdź po mnie bardzo wcześnie. Chciałabym zobaczyć wszystkie te panie przybywające. Będziesz mi mówił, kto to i zabawimy się przewybornie...
Zastanowiła się a potem dodała:
— Nie, nie przychodź. Czekać na mnie będziesz w dorożce na bulwarze Malesherbes. Wyjdę przez ogród.
Tajemniczość ta była pieprzykiem, który dodawała do swej eskapady, mocniejszą jej przyprawą, prostem wyrafinowaniem przyjemności, bo mogłaby wyjść najswobodniej o północy głównemi drzwiami a mąż jej nie zadałby sobie dla tego nawet trudu wychylenia za nią głowy przez okno.
Nazajutrz, poleciwszy Celestynie, aby na nią czekała, przeszła, z drżeniem rozkosznem trwogi, ponure cienie parku Monceau. Saccard skorzystał był ze swej zażyłości z ratuszem i otrzymał dla siebie klucz od jednej z małych furtek parku a i Renata chciała mieć swój własny. Omal nie zabłądziła, znalazła dorożkę, dzięki tylko dwom żółtym oczom latarni. W tym czasie bulwar Malesherbes, dopiero co wykończony, wieczorem był jeszcze prawdziwą pustynią. Młoda kobieta wśliznęła się wgłąb powozu, nadzwyczaj wzruszona, z sercem bijącem rozkosznie, jak gdyby dążyła na