Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skrzypki, potem zagasały okna i cienie schodziły na miasto. Paryż robił wrażenie jednej olbrzymiej sypialni, w której zdmuchnięto ostatnią świecę, zgaszono wstyd ostatni. I w głębi tych cieniów nie było już nic, prócz wielkiego dyszenia, prócz jednego chrapliwego oddechu miłości, szalonego i znużonego śmiertelnie; kiedy tymczasem nad wodą Tuillerye wyciągały zda się ramiona do niezmiernego uścisku.
Saccard postawił sobie był właśnie pałac swój w parku Monceau na gruncie skradzionym miastu. Dla siebie zachownł w nim na pierwszem piętrze wspaniały gabinet, złożony z palisandru i złota z wysokiemi oszklonemi szafami bibliotecznemi, pełnemi wszelakich aktów i papierów, gdzie nie dostrzegłeś ani jednej książki; szafa żelazna wpuszczona w mur zagłębiała się niby alkowa żelazna, wielka tak, że zda się mógłbyś pomieścić w niej miliardy. Majątek jego rozpierał się tam, rozkładał zuchwale. Wszystko zdawało mu się udawać. Kiedy opuścił ulicę Rivoli, zwiększając dotychczasową stopę domu, zdwoiwszy wydatki, mówił swym przyjaciołom o jakichś znacznych zyskach. Podług niego spółka z panami Mignon i Charrier przynosiła mu olbrzymie dochody; spekulacye na nieruchomościach szły jeszcze lepiej; co do „Kredytu gruntowego“, była to po prostu krowa z wiecznie pełnemi wymionami mleka, które nie wyczerpie się nigdy. Miał sposób wyliczania swych bogactw, oszołamiający zupełnie słuchaczy i niedopuszcza-