Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nych i pewnych gestów gminnych — wszystko to napełniało apartament przy ulicy Rivoli jakąś wonią podejrzanej sypialni. Sposób osłabiony i niedbały, w jaki ojciec podawał rękę synowi, sam już powiadał, zkąd powracają. W tem to powietrzu, przez nich wniesionem, wchłaniała w siebie Renata te kaprysy dziwaczne i niepokoje zmysłów. Kiedy wracali, drwiła z nich nerwowo.
— Zkądże to przychodzicie? — pytała ich. — Czuć was fajką i piżmem... To pewne, że już będę miała migrenę.
I w samej rzeczy, wyziew ten przykry niepokoił ją głęboko. A był to zapach, utrzymujący się uparcie w tem szczególniejszem ognisku domowem.
Maksym wszakże nadobre rozkochał się w małej Sylwii. Zanudzał macochę bezprzestannie przez jakieś kilka miesięcy z rzędu opowieściami o tej dziewczynie. Renata niebawem znała ją od stóp do głowy we wszystkich szczegółach. Miała znamię błękitnawe na biodrze; nie było nic więcej godnego podziwu nad jej kolana; ramiona jej miały tę cechę osobliwą, że lewe, samo jedne tylko, naznaczone było rozkosznym dołeczkiem. Maksym z pewną złośliwością całe ich spacery zajmował wyliczaniem doskonałości swej metresy.
Pewnego wieczora, kiedy powracali z Lasku, powozy Renaty i Sylwii, skutkiem chwilowego zatamowania drogi, zatrzymać się musiały tuż obok siebie na polach Elizejskich. Dwie kobiety przypatrywały się sobie z ciekawością gwałtowną, kie-