Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

go i która nie posiadała już tej woli, chciwej zysku i uciech, jak u Saccarda, ale natomiast nikczemność zjadania gotowego już majątku; hermafrodyta szczególniejszy, co przyszedł na świat we właściwej sobie godzinie przegniłego społeczeństwa.
Kiedy Maksym pojawiał się w Lasku, ściśnięty w pasie jak kobieta, unosząc się i przechylając zlekka na siodle, wprawiony w kołysanie galopem konia, był on istotnie bożyszczem swego czasu i temi rozwiniętemi biodrami, z cienkiemi, wątłemi, długiemi rękoma, tą miną chorobliwą i filuterną, wytworną swą elegancyą i żargonem małych teatrzyków. W latach dwudziestu wyższym był nad wszelką niespodziankę, wszelki podziw i wszelkie obrzydzenie. Marzył z pewnością o plugastwach najwyszukańszych. Występek u niego nie był przepaścią, jak u niektórych starców, ale wykwitem naturalnym i zewnętrznym. Unosił się on nad jasnemi jego włosami, uśmiechał na jego ustach, przystrajał na równi z modnemi sukniami. Co wszakże miał charakterystycznego, to oczy przedewszystkiem: dwa otwory błękitne, jasne i uśmiechnione, zwierciadła kokietki, z po za których przeglądała cała próżnia mózgu. Te oczy sprzedajnej dziewczyny nie spuszczały się nigdy; żebrały rozkoszy, rozkoszy bez zmęczenia, której się przyzywa i przyjmuje z łatwością.
Wieczysty przeciąg wichru, co wbiegał do apartamentu przy ulicy Rivoli i trzaskał tam wszystkiemi drzwiami, przeciąg ten stał się tem silniej-