Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ten krajobraz, którego nie mogła poznać zgoła; ta przyroda tak artystycznie światowa, którą noc zamieniała w las jakiś święty, w jedną z tych łąk śródleśnych, idealnych, w głębi których starożytne bogi ukrywały olbrzymie swe miłości, swe wiarołomstwa i boskie swe kazirodztwa. I w miarę jak powóz oddalał się, jej się wydawało, że ten zmrok unosi w dal po za nią w drgających swych obsłonach ziemię snów, ziemię marzeń, haniebną i nadludzką łożnicę, w której wreszcie znalazłaby może zaspokojenie chorego swego serca, znużonego ciało.
Kiedy jezioro i Lasek rozwiały się nakoniec w ciemności, pozostawiając tylko w dole nieba poręcz czarną, młoda kobieta odwróciła się nagle i głosem, w którym drżały łzy gniewu tajonego, podjęła przerwane zdanie:
— Co?... coś innego, do licha! Chcę czegoś innego zupełnie. Alboż ja wiem, co to być może! Gdybym wiedziała... Ale widzisz, mam już do syta tych balów, dość tych wieczorów, dość zabaw takich. Wiecznie to jedno, wiecznie toż samo. Śmiertelnie to nudne... Ludzie są zabójczo nudni, oh, jak nudni!...
Maksym począł się śmiać. Płomień jakiś namiętny błyskał z pod arystokratycznego pozoru światowej, salonowej kobiety. Nie przymrużała już teraz oczu; zmarszczka czoła pogłębiła się jeszcze surowiej; warga dziecięco-nadąsana wysuwała się gorąca, jakby szukając tych rozkoszy, których pra-