Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swą lekką, niepochwytną z wonią włosów i bursztynowym zapachem ramion; a powietrze salonu zachowało to ciepło wonne, ten zapach ciała i zbytku, który przemieniał pokój w kaplicę, poświęconą jakiemuś tajemnemu bóstwu. Często zdarzało się, że Renata i Maksym musieli tu wyczekiwać po całych godzinach; bywało tam po dwadzieścia klientek, oczekujących wraz z nimi na swoją kolej, maczających dla zabicia czasu biszkopty w kieliszkach madery, odbywających posiedzenia dokoła wielkiego stołu, zastawionego butelkami i talerzami ciastek.
Panie te były tu jak u siebie, rozmawiały swobodnie a kiedy zwinięte w kłębek otoczyły kręgiem pokój, powiedziałbyś wzlot lesbijek białych, co spadły na otomany paryzkiego salonu. Maksym, którego tolerowały i którego lubiły za dziewczęcą jego minkę, był jedynym mężczyzną przypuszczonym do tego sanktuarium. Doznawał on tam boskich rozkoszy; ślizgał się wzdłuż otoman jak chybki wąż; znajdowano go gdzieś pod jakąś spódnicą, za którymś stanikiem, między dwoma sukniami, gdzie się kurczył, robił maleńkim i zachowywał się cicho, oddychając tylko wonnem ciepłem swych sąsiadek, z miną pobożnego dziecka.
— Ten malec wciśnie się wszędzie — mówiła baronowa Meinhold, klepiąc go po twarzy.
Był tak smukły, delikatny, że te panie nie dawały mu więcej nad lat czternaście. Bawiły się, upajając go maderą sławnego Wormsa. On opo-