Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wewnątrz pałacu znajdował się kwadratowy dziedziniec, otoczony arkadami, miniaturowy plac Royale, wyłożony olbrzymiemi płytami kamiennemi, co do reszty już nadawało temu domowi pozór klasztoru. Nawprost przysionka fontanna, głowa lwia nawpół zatarta, z której niemal już nic więcej nie było widoczne, prócz paszczy rozchylonej, zkąd przez żelazną rurkę spadała ciężko i monotonnie woda, w basen zielony od mchu, wypolerowany po brzegach przez długie używanie. Woda ta była lodowatą. Trawa wyrastała między płytami bruku. Latem wązki promyczek słońca zaglądał na dziedziniec, a rzadkie te odwiedziny wybieliły jeden z narożników fasady od południowej strony, kiedy tymczasem trzy inne, ponure i oczerniałe, miały żyłowanie marmuru od wilgoci popleśniałe. Tam, w głębi tego dziedzińca, chłodnego i niemego jak studnia, oświeconego światłem iście zimowem, mogłeś sobie wyobrazić, że jesteś o sto mil od Paryża, w którym płonęły wszystkie gorące uciechy, namiętności pośród zgiełku i wrzawy milionów.
Apartamenty pałacu, miały ten sam spokój cichy, zimną uroczystość dziedzińca. Wstępowało się do nich po szerokich wschodach o balustradzie żelaznej, gdzie kroki i kaszel odwiedzających rozbrzmiewały jak pod sklepieniem kościoła. Szereg pokojów szedł długą amfiladą komnat wysokich i obszernych, w których ginęły gdzieś stare meble przysadziste z ciemnego drzewa; i półświatło tych