Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po tem wyznaniu zamilkła, zaciąwszy usta. Długi sznur powozów wciąż jeszcze przeciągał od strony jeziora w jednostajnym rytmie, z właściwym sobie łoskotem odległego wodospadu. Teraz, po lewej stronie między taflą wód a szosą przemykały kępki drzew zielonych o pniach prostych a cienkich, które tworzyły pęki kolumn. Na prawo wyrębu, gąszcz nizkich krzewów już ustał, Lasek otwierał się przed okiem szerokiemi trawnikami, olbrzymiemi kobiercami murawy, przerywanemi tu i owdzie bukietem wielkich drzew; szmaty te zieleni następowały jedne za drugiemi w lekkich odstępach, różne tylko odcieniami aż do bramy „de la Muette“, której nizka krata rysowała się gdzieś w wielkiej oddali, podobna do kawałka czarnej koronki, rozciągnionej tuż przy samej ziemi; na stokach, gdzie wzgłębiały się wzgórza, trawa zdała się niemal zupełnie błękitną. Renata patrzała przed siebie, z oczyma utkwionemi w dal nieruchomie, jak gdyby to rozszerzenie horyzontu, te łąki takie miękie, zanurzone w wieczornem powietrzu dawały jej żywiej jeszcze odczuwać próżnię jej istnienia.
Po chwili milczenia, powtórzyła z oddźwiękiem głuchego gniewu:
— O, nudzę się, nudzę śmiertelnie!
— Wiesz, żeś ty wcale niewesoła — rzucił spokojnie Maksym — pewien jestem, że dziś znów trapi cię zwykłe twe cierpienie nerwowe.
Kobieta rzuciła się w tył powozu,
— Tak, to prawda — odpowiedziała oschle.