Była to wysoka dziewczyna, wytwornej piękności, swywolna, która wyrosła swobodnie w pensyonarskich kaprysach. Orzekła, że Saccard jest mały, brzydki, ale tą brzydotą niepokojącą i inteligentną, która nie sprawiła na niej zbyt przykrego wrażenia; zresztą ton jego i maniery nie pozostawiały nic do życzenia. On skrzywił się lekko, zobaczywszy ją; wydała mu się zapewne za wysoką, wyższą od niego. Zamienili z sobą kilka słów bez wszelkiego zakłopotania. Gdyby ojciec był temu widzeniu obecny, byłby mógł uwierzyć w samej rzeczy, że się znali oddawna, że mieli po za sobą wspólną winę. Ciotka Elżbieta, obecna temu spotkaniu, rumieniła się za nich.
Na drugi dzień po ślubie, który uświetniła obecność Eugeniusza, będącego właśnie przedmiotem ogólnej uwagi z powodu świeżo wygłoszonej mowy, i uczyniła formalnym ewenementem na wyspie Św. Ludwika, oboje nowo-zaślubieni dopuszczeni nakoniec zostali przed oblicze pana Béraud Du Châtel. Renata płakała, zastając ojca znacznie postarzałym, poważniejszym jeszcze i chmurniejszym, niż dotąd. Saccard, którego do tej chwili nic nie wyprowadziło z kontenansu, przejęty został dreszczem w tym chłodzie i półświetle apartamentu pana Béraud, wobec smutnej surowości wyniosłego tego starca, którego przenikliwe oko zdało się sięgać gdzieś aż do głębin jego sumienia. Dawny sądownik ucałował zwolna córkę w czoło, jak gdyby chciał jej przez to powiedzieć, że jej przebacza a zwracając się do zięcia:
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/120
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.