twarzą, zda się przytyły w ciągu tych trzech dni pod wpływem pierwszego uśmiechu fortuny, zajął na ulicy Payenne, w domu o powierzchowności surowej i wzbudzającej poszanowanie, elegancki apartament, składający się z pięciu pokojów, po którym przechadzał się w haftowanych pantoflach. Było to mieszkanie młodego, modnego księdza, który zmuszony był nagle wyjechać do Włoch i którego służąca otrzymała rozkaz wynalezienia na ten czas lokatora. Służąca ta była w przyjaźni z panią Sydonią, która miała dosyć znajomości pośród duchowieństwa; kochała ona księży jak kochała kobiety, instynktownie, dopatrując się może pewnej wspólności nerwowej, pokrewieństwa pewnego między sutannami a jedwabnemi spódnicami. Od tej chwili Saccard był już gotów; ułożył sobie plan roli z prawdziwą sztuką, oczekiwał też bez zmarszczenia brwi na drażliwość sytuacyi przyjętej i wszystkie jej trudności.
Pani Sydonia w noc okropną agonii Anieli wiernie opowiedziała mu w kilku słowach wypadek, zaszły w rodzinie Béraud. Głowa rodziny, pan Béraud du Châtel, wysoki sześdziesięcioletni starzec, był ostatnim przedstawicielem starożytnego mieszczańskiego rodu, którego tytuł sięgał odleglejszych może czasów niż tytuły niejednej szlacheckiej rodziny. W roku 93-cim ojciec jego umarł na rusztowaniu, powitawszy poprzednio republikę z całym zapałem paryzkiego mieszczanina, w którego żyłach płynęła krew rewolucyonistów stolicy. On
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/109
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.