Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewice, umączone za miłość, przychodziły na ziemię, by ją otoczyć swą opieką.
— Proszę pana, czekałam na pana.
Chwiejąc się, Felicjan wszedł do pokoju. Powiedział sobie, że jej pragnie, że schwyci ją w objęcia, mimo jej krzyku. I oto wchodził teraz do tego białego, niewinnego pokoju słaby i nieśmiały jak dziecko.
Przeszedł parę kroków i upadł na kolana, zdaleka od Anielki.
— Gdyby pani wiedziała, ile wycierpiałem! Nie być kochanym, to największy ból! Wolę żyć w nędzy, z głodu umierać, niż dzień dłużej przebyć ze straszną męką, z myślą, że mnie pani nie kocha... Przez litość!...
Słuchała, wzruszona i szczęśliwa.
— Dziś rano odeszłem zrozpaczony. Już myślałem, że mnie pani zrozumiała, gdy znowu stała się pani zimną i obojętną, jak w dzień poznania. Byłem tylko klijentem, który płaci. Na schodach potykałem się. Na ulicy bałem się, że wybuchnę płaczem. Pobiegłem za miasto, błądziłem po drogach. Noc zapadła. Cierpiałem coraz więcej. Gdy się kocha, nie można uciec od swej męki. Miałem nóż w sercu, a ostrze zagłębiało się coraz bardziej.
Cichy jęk wyrwał się z jego piersi:
— Jak wyrwane drzewo leżałem wśród trawy, przygnieciony ogromem bólu. Nic nie istniało dla mnie prócz pani. Myśl, że pani nie będzie moją, była śmiertelną udręką. Szaleństwo mnie ogarnęło... Przyszedłem... Nie wiem, jakim sposobem dostałem się aż tutaj, do tego pokoju... Chciałem drzwi wyważyć... Proszę mi przebaczyć!...
Anielka, wzruszona, nie mogła słowa wymówić. Felicjan klęczał. Nie widział jej twarzy. Może go słucha obojętnie?... Złożył błagalnie ręce: