Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch franków. Mój Boże, mój Boże, co się z nami teraz stanie!...
Anielka milczała; za kilkanaście centymów, które miała w kieszeni, nie można było kupić trzewików; brak pieniędzy martwił ją ogromnie. Gdy podniosła skłopotaną twarzyczkę, nagle, o parę kroków od siebie zobaczyła Felicjana. Widocznie słyszał rozmowę, może już dawno stał tam? Zawsze zjawiał się niewiadomo skąd i kiedy.
— On kupi trzewiki — pomyślała.
Zbliżał się. Na ciemnem niebie zjawiły się pierwsze gwiazdy. Cisza nocna zwolna spadała na uśpione pole Clos-Marie. Katedra była wielką ciemną plamą.
— Napewno kupi buciki.
Rozpacz ją ogarnęła. Więc on zawsze będzie dawał! a ona nie może! Jakżeby chciała być bogatą, by móc także uszczęśliwiać ludzi!
Ale stara zobaczyła już dobrego pana i podeszła, wyciągając rękę; małe zaczęły znowu płakać i nawet Antosia spojrzała na niego.
— Posłuchajcie, dobra kobieto, — powiedział Felicjan, — idźcie na Wielką Ulicę...
Anielka zrozumiała; był tam sklep szewca. Przerwała mu, mówiąc prędko, wzruszona i podniecona:
— Poco niepotrzebnie chodzić? Poco? Przecież prościej...
Ale nic prostszego nie przychodziło jej na myśl. Co tu wymyślić? W tej chwili nienawidziła go.
— Powiecie, że ja was przysyłam — zaczął znowu Felicjan.
Znowu przerwała mu:
— Znacznie lepiej... znacznie lepiej...
Nagle usiadła na trawie i szybko zdjęła buciki i pończochy.
— Ot, i nic prostszego, niema po co chodzić.
— Ach, dobra panienko, Pan Bóg ci to wynagro-