Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podał jej chusteczkę; ręce ich spotkały się. Zadrżeli, wpatrzyli się w siebie, zdumieni. Anielka cofnęła się; chwilę stała, nie rozumiejąc, co zaszło. Nagle, jak szalona, rzuciła się pędem do ucieczki, zostawiając bieliznę.
Felicjan chciał przemówić:
— Ależ, na miłość boską, proszę...
Wiatr zawył, nie dał mu dokończyć. Patrzał z rozpaczą, jak biegła wśród traw, nie oglądając się za siebie. Ogarnął ją cień katedry; już była przy furtce, gdy nagle stanęła, odwróciła się i, uśmiechnięta a zawstydzona, krzyknęła:
— Dziękuję.
Za co dziękowała? Już znikła, furtka się zatrzasnęła.
Pozostał samotny pośród pola. Słychać było szum wichru i szelest liści, ale do jego uszu dochodziło tylko trzepotanie się małego czepeczka, zawieszonego na gałęzi bzu. Wyglądał jak bukiet białego kwiecia, a należał do niej...
Od tego czasu, gdy Anielka otwierała okno, zawsze widziała Felicjana na polu. Pod pozorem naprawy witrażu, spędzał tam dnie całe. Ale robota nie postępowała. Najczęściej leżał na trawie godzinami, czekając na jej ukazanie się na balkonie. Rano i wieczorem witali się uśmiechem. Anielka była szczęśliwa, nie wymagała nic więcej. Pranie będzie za trzy miesiące, a do tego czasu furtka będzie zamknięta. Ale trzy miesiące prędko przeminą! Czyż może być większe szczęście, jak widzieć się codziennie, żyć w oczekiwaniu rannego i wieczornego spotkania?
Przy pierwszem spotkaniu, Anielka opowiedziała wszystko o sobie. O Felicjanie nic nie wiedziała. Może tak powinno być, że kobieta oddaje się całkowicie, a mężczyzna pozostaje nieznany. Nie była