Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale właściwie, to ta sama pycha przemawia przez ciebie...
Anielka popatrzała na nią z uśmiechem:
— Mateczko, mateczko, co też ty mówisz! Czyż to grzech kochać piękno i przepych. Przecież ty wiesz, że nie o bogactwo dla mnie mi idzie. O, gdybym miała pieniądze, to rozdałabym je wszystkie! Nie byłoby więcej nędzy w naszem mieście. Przedewszystkiem wzbogaciłabym was, chodzilibyście w złotogłowiu, jak panowie z dawnych czasów.
Hubertyna wzruszyła ramionami.
— Szalona jesteś... Jak możesz marzyć o księciu? Biedna jesteś. Chyba nie wyszłabyś za bogatszego od siebie!
— Jakto, czy wyszłabym za niego?
Głębokie zdumienie malowało się na jej twarzy.
— Naturalnie, wyszłabym za niego. Nie będę potrzebowała mieć pieniędzy, jeśli on będzie bogaty. Jeszcze więcej będę go kochać, jeśli mu będę wszystko zawdzięczać.
Hubertowi spodobało się rozumowanie dziecka. Lubił fantazjować razem z Anielką.
— Ma rację — wykrzyknął!
Ale żona rzuciła mu surowe spojrzenie.
— Później zmienisz zdanie, moje dziecko, gdy poznasz życie.
— Ja znam życie.
— Za młoda jeszcze jesteś, nie znasz zła. Wierzaj mi, zło jest potężne.
— Zło, zło...
Anielka wolno powtarzała słowo, jakby chcąc zrozumieć jego treść. W jej jasnych oczach malowało się niewinne zdumienie. Przecież znała zło; Legenda objawiła jej zło w postaci djabła. Czyż nie widziała, że djabeł zawsze bywał pokonany!