Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Podobno omal nie umarł z rozpaczy — mówiła dalej Hubertyna. — W tydzień później wstąpił do zakonu. Było to dwadzieścia lat temu. Dziś jest biskupem. Przez ten cały czas nie widział syna, który zabrał życie matce. Dziecko chowało się u wuja, starego księdza. Gdy biskupowi przysłano raz fotografię chłopca, podobieństwo do matki wywarło na nim tak wielkie wrażenie, że padł zemdlony. Ale czas i modlitwy złagodziły widocznie cierpienie, gdyż mówił mi wczoraj ksiądz Cornille, że biskup zawezwał syna do siebie.
Anielka skończyła haftować różę tak cudną, że zapach zdawał się dolatywać z atłasu, i rozmarzona, zapatrzyła się w okno. Pocichu powtórzyła:
— Syn Jego Eminencji...
Hubertyna kończyła opowiadanie:
— Młody chłopiec, piękny jak obraz, podobno. Ojciec chciał, by został księdzem, ale stary wuj sprzeciwił się i mały nie miał powołania... A miljony! pięćdziesiąt miljonów! Podobno po matce zostało pięć miljonów. Kupiono za to place w Paryżu, które przedstawiają obecnie wartość pięćdziesięciu. Jednem słowem bogaty jak król.
— Bogaty jak król, piękny jak bóg, — powtarzała rozmarzonym głosem Anielka.
Machinalnie sięgnęła ręką po pręcik ze złotą nitką i zaczęła haftować wielką lilję. Później, pogrążona w marzeniu, powiedziała.
— Ach, jakbym chciała, jakbym chciała...
Znowu zapanowało milczenie. Hubert nacierał kredą kropkowane linje rysunku, który występował teraz w białych konturach na ponsowej materji kapy.
— Jakie piękne były dawne czasy! — rozpoczął znowu. — Ubrania wielkich panów były całkowicie zahaftowane. Łokieć materji haftowanej dochodził