Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wydawała żadnych rozkazów. Odbywało się to wszystko zdaleka, w nieznanym jej świecie. Jej ukochani przygotowywali dla niej gniazdko, więc pragnęła wejść do niego, jak księżniczka z czarodziejskich krajów, zstępująca do rzeczywistego życia. Nie chciała też widzieć swej wyprawy: ani cieniutkiej bielizny, znaczonej jej margrabiowską koroną, ani wspaniałych toalet dworskich, ani bajecznych klejnotów w starych, ciężkich oprawach, ani nowoczesnych cudów jubilerskiej sztuki, lśniących brylantami najczystszej wody. Wystarczało jej, że te bogactwa oczekiwały jej nadejścia. Przyniesiono tylko ślubną suknię w dzień ceremonji.
Rano Anielka obudziła się wcześnie i ogarnęła ją straszna rozpacz, gdy poczuła, że nie może utrzymać się na nogach. Znikła dotychczasowa pogoda i spokój; przerażenie ścisnęło jej serce. Weszła Hubertyna. Trochę sił przybyło Anielce wtedy, jakby podtrzymały ją czułe ręce nadziemskich jakichś istot. Ubrano ją; była tak szczupła i lekka, że Hubertyna żartowała wesoło: musi się powoli poruszać, by nie pofrunąć! Mały domek Hubertów rozbrzmiewał od rana odgłosami katedry, gdzie odbywały się przygotowania do ceremonji; dźwięk radosny dzwonów rozlegał się daleko. Stare mury drżały echem wesela i triumfu.
Dzwony dźwięczały, jak w dnie świąt uroczystych. Był jasny, promienny ranek kwietniowy. Beaumont radowało się szczęściem małej hafciareczki, ukochanej przez wszystkich mieszkańców. Słońce oblewało ulice złotemi promieniami, które swym blaskiem przypominały złoty deszcz ofiar, spływających z małych rączek Anielki. Tłumy śpieszyły do katedry, napełniły ją i wyległy na plac klasztorny. Tam wznosiła się główna fasada katedry, strzelająca ku niebu swemi rzeźbionemi wieżycz-