Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z bólu. Zeszedł na dół, słysząc kroki powracającej żony.
Opowiedział natychmiast Hubertynie, że znalazł dziecko zemdlone, w rozpaczliwym stanie.
— Omyliliśmy się. Ona wciąż myśli o nim i umrze z tęsknoty. Nie mogę sobie przebaczyć, że odsunęliśmy ich od siebie, i to kłamstwem! Jakto, czyż nic jej nie powiesz, pozwolisz jej tak cierpieć?
Hubertyna milczała, blada, zrozpaczona. On, podniecony, gorączkowo poruszał rękami, nie mogąc się uspokoić.
— Powiem jej, powiem, że Felicjan kocha ją, że my prosiliśmy go, by nie powracał. Każda jej łza pada mi na serce. To zabójstwo! Chcę, żeby dziecko było szczęśliwe.
Zbliżył się do żony, rozdrażniony jej milczeniem.
— Kochają się, nic nie powinno istnieć poza ich miłością. Szczęście trzeba osiągnąć za wszelką cenę.
— Hubertyna powoli zaczęła mówić cichym głosem:
— Niech ją zaślubi wbrew woli ojca!... Ty to radzisz i myślisz, że miłość wystarczy, że będą szczęśliwi!...
I tym samym cichym głosem, pełnym smutku, ciągnęła dalej:
— Wracając, wstąpiłam na cmentarz, jeszcze raz uklękłam na tem samem miejscu i modliłam się długo.
Hubert zbladł. Znał dobrze to miejsce na cmentarzu, gdzie szli oboje z żoną płakać i prosić o przebaczenie nieprzejednaną zmarłą. Oczekiwali wciąż łaski w postaci dziecka; ale nie przychodziło, nadzieja była coraz słabsza; uparta matka ukarała ich