Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wały łzy w jej oczach. Jej biedacy wyzyskiwali ją teraz; stary ojciec Mascart kazał sobie przynosić tytuń, a Antosia z młyna tańczyła na wiejskich balach w sukniach panienki. Aż pewnego dnia, gdy Anielka szła do żebraczek, niosąc obiecane im wczoraj koszule, zobaczyła zdaleka wchodzące do młyna panie de Voincourt z Felicjanem.
Wróciła zrozpaczona do domu.
W kilka dni później zobaczyła ich, wchodzących do innych jej protegowanych; ojciec Mascart także opowiedział o wizycie młodego człowieka z dwiema damami.
Przestała teraz odwiedzać swoich biedaków, Felicjan zabrał jej ich i oddał w opiekę tamtym. Nie wychodziła więcej z domu, obawiając się go spotkać. Niewysłowione cierpienie przenikało jej serce, umierała z rozpaczy, życie uciekało z niej kropla po kropli.
Po jednem takiem spotkaniu, wykrzyknęła z przerażeniem:
— On mnie nie kocha!
Widziała przed sobą Klarę de Voincourt, wysoką, piękną, i Felicjana o smukłej, dumnej postawie. Dobrani byli oboje, piękni i rasowi. Wyglądali już teraz jak małżeństwo.
— Nie kocha mnie, nie kocha!...
Znikła jej wiara i możność patrzenia trzeźwo na rzeczy. Wczoraj wierzyła i ufała, dziś wiara jej leżała w gruzach i ogarnęła ją rozpacz opuszczenia. Nie być kochaną, to najstraszniejszy ból i cierpienie. Dotychczas oczekiwała cudu, razem z wiarą opuściła ją siła woli i spokój. Rozpoczęła się bolesna walka.
Zpoczątku powiedziała sobie, że jest zbyt dumna, by go kochać jeszcze. Udawała obojętność, haftując z zapałem rodowe oznaki d’Hautecocurów.