Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie buntował się otwarcie przeciwko ojcu; ale obietnicy, danej Hubertom nie dotrzymywał. Napisał; listy zostały przejęte. Pewnego ranka przyszedł, Hubert przyjął go na dole w sali i uprosił, by nie zakłócał spokoju Anielki, która wracała do równowagi, by usunął się i uchronił ją od cierpień i niepokoju. Felicjan przyrzekł cierpliwość. Miał nadzieję, że otrzyma pozwolenie ojca. Poczeka, będzie unikać otwartego buntu i nadal bywać w pałacu Voincourt. Odchodząc, prosił, by Hubert wytłumaczył Anielce, czemu przystaje na mękę chwilowego rozstania; czyni to tylko dla ich wspólnego dobra, w nadziei, że ją kiedyś pozyska.
Gdy Hubert opowiedział tę rozmowę swej żonie, Hubertyna spoważniała. Po namyśle spytała:
— Czy powtórzysz to dziecku?
— Powinienem.
Spojrzała na niego badawczo, później dodała:
— Zrób, jak ci sumienie dyktuje... Tylko, on łudzi się, ugnie się wreszcie przed wolą ojca, a nasze biedactwo umrze z rozpaczy.
Hubert zawahał się, niespokojny, pokonany. Postanowił nic nie powtarzać. Powoli uspokajał się, widząc pogodę i spokój Anielki.
— Widzisz, rana zabliźnia się, — mówiła Hubertyna. — Dziecko zapomina.
Nie zapomniała, tylko poprostu czekała. Upadła wszelka nadzieja, więc wróciła do myśli o cudach. Jeśli Bóg zechce, będzie szczęśliwą. Oddała się pod Jego opiekę, czekała, ufna, pokorna, by nadprzyrodzone siły zajęły się jej losem. Co wieczór czytała teraz znowu Legendę, zachwycona, jak w dzieciństwie, wierząc we wszystkie cuda i nagrody, przeznaczone dla dusz czystych a cierpiących.
Właśnie dekorator katedry obstalował u Hubertów bogaty haft na wstawienie do tronu biskupiego