Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwytem. Wspaniałe urządzenie pokoju było cudownem tłem dla jej subtelnej urody. Chwilę panowało milczenie. Znowu powiedziała:
— Więc postanowione?
— Co takiego? — spytał z uśmiechem.
— Nasze małżeństwo.
Zawahał się. Na twarz wypłynął mu rumieniec. Zaniepokoiła się.
— Czy się gniewasz?
Ale on ściskał już jej ręce z czułością.
— Postanowione. Jeśli sobie życzysz, to żadne przeszkody nie mogą istnieć.
Twarz jej rozpromieniała się uśmiechem.
— Nigdy cię nie opuszczę. Będziemy się wiecznie kochać!
Nie wątpiła, że wszystko spełni się tak łatwo jak w Legendzie. Ani przeszkody, ani nawet opóźnienie nie przychodziło jej na myśl. Kochali się, czemuż mają być rozłączeni? Pobiorą się, nic prostszego. Głęboka radość napełniała jej serce.
— Postanowione, prawda?
Podniósł do ust jej małą rączkę.
— Postanowione.
Teraz spiesznie żegnała go, obawiając się, że nastanie świt. Pragnęła jak najprędzej podzielić się z rodzicami swoją tajemnicą.
Chciał ją odprowadzić.
— Nie, nie, sama znajdę drogę. Do jutra.
— Do jutra.
Felicjan patrzył za nią, jak biegła wzdłuż strumyka pod wielkiemi dębami. Przeszła przez furtkę i rzuciła się między wysokie trawy Clos-Marie. Biegnąc, myślała o tem, że nie wytrzyma do rana, że obudzi Hubertów, by im opowiedzieć wszystko. Napływ szczęścia nie pozwalał jej utrzymać dłużej