Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zgiełk i zamieszanie wzrastać się zdawało przed otwartemi drzwiczkami wagonów. Już tylko kwadrans a pociąg ruszy w dalszą podróż. Jakby znieczulona lecz z oczami otwartemi a na nic nie patrzącemi, pani Vêtu siedziała na ławce nieporuszona, uśmierzając swoją mękę piekącemi promieniami słońca, podczas gdy przed nią, wciąż przechadzała się powolnemi krokami pani Vincent z małą Różą na swych rękach; nie czuła ona jej ciężaru, tak dalece była wątłą, do chorego ptaszątka porównać można było biedną dziewczynkę. Mnóstwo ludzi biegło ku studni, by napełnić wodą konewki, butelki i dzbanki. Pani Maze zbliżyła się również ku studni, pragnąc obmyć sobie ręce, lecz zastała tam pijącą Elizę Rouquet. Cofnęła się, wzdrygnąwszy, tak dalece przeraziła ją potworna twarz Elizy, pijącej wodę ukośną krwawą czeluścią, z której wysuwał się chłeptający język. Inni, również jak pani Maze przerażeni, stali teraz jak wryci, nie śmiejąc zaczerpnąć wody skażonej zetknięciem się z potworem.
Większa część pielgrzymów posilała się na świeżem powietrzu. Odgłos kroków wciąż śpiesznie chodzącej jakiejś kobiety wspartej na szczudłach, rozchodził się rytmicznie. Na ziemi czołgał się kaleka, pozbawiony władzy do połowy skręconego swego ciała. Tu i owdzie przystanęli lub przysiedli nieruchomemi gromadkami chorzy i pątnicy. Wszyscy korzystali z półgodzinnego zatrzymania się ruchomego tego szpitala, jakim był